sobota, 1 stycznia 2011

the social network - przemyślenia na tle filmu


w sylwestrową noc uraczono mnie kawałkiem dobrego kina . Reżyser uniknął wyraźnego ocenienia swojego bohatera i chwała mu za to. Największym atutem filmu jest przedstawienie opowiadanej historii z perspektywy procesu sądowego o prawa do facebooka, w trakcie którego - za pomocą retrospektywnych zeznań stron i świadków, poznajemy korzenie powstania kolejnej internetowej potęgi, skądinąd wyrastające z czegoś zupełnie przeciwstawnego do wartości i idei, reprezentowanych przez samego Facebooka. Po przedstawieniu faktów, reżyser zamilkł - każdy widz staje się sędzią i może podjąć próbę samodzielnej odpowiedzi na pytanie, kto rzeczywiście jest ojcem Facebooka, i jakim człowiekiem jest ten, którego ojcostwo się (trafnie?) domniemuje. W tym sensie film przybiera jakby formę "sądu nad Zuckerbergiem i Facebookiem", sądu, w którym sądzimy - czyli oceniamy i ważymy różne racje i różne postawy - my, widzowie. I za to należą się Fincherowi brawa (Oscary?).

Ale czy odpowiedzi na te pytania są rzeczywiście ważne? "Po owocach ich poznacie", bo przecież zwycięzców się nie osądza...

Poza tym, patrząc niejako z perspektywy Historii, przypadek Facebooka nie jest niczym nowym. Wszystkie wielkie idee, które zmieniły świat rodziły się w toku wymiany myśli grupy ludzi, którzy zarazem rywalizowali ze sobą. Tak było również z teorią ewolucji (przez wiele lat po publikacji swego epokowego dzieła, Darwin musiał się bronić przed oskarżeniami o plagiat), czy choćby żarówką Thomasa Edisona. To trochę jak w sztafecie - kolejni zawodnicy przekazują sobie pomysł, wzbogacając go, ale historia i tak zapamiętuje tego ostatniego, który dobiegł do mety. Innymi słowy, geniusz rzeczywiście jest autorem przełomu, ale prawdopodobnie nie osiągnąłby go, gdyby nie obserwował błędów innych i nie uczył się na nich, a po drugie - nie rozwijał twórczo tego, co zaobserwuje.  W rzeczywistości rozwój nie jest rewolucją, ale właśnie ewolucją. Kolejni twórcy poprawiają kolejne drobiazgi, aż wreszcie geniusz uwieńczy dzieło, ostatecznie przeobrażając stare w nowe. Podobnie jest w sztuce, w której nowe trendy i kierunki wyrastają z poprzedzających je idei i stylów, dzięki nowym zestawieniom, nowym konfiguracjom, przemieszaniu tego , co stare i znane, a następnie ukazaniu tego samego w nowym szyku, nowym układzie odniesień, a przede wszystkim - poddanego całkowitej reinterpretacji. W ten sposób przecież narodziły się również "Gwiezdne wojny" - powstałe z umiejętnego (tysiące osób powiedziałoby: genialnego) skompilowania wcześniej istniejących motywów i postaci.

Ciekawe, co i kiedy powstanie na kanwie Facebooka? I czy to, co niechybnie przecież powstanie, zastąpi Facebooka, czy też jedynie zaoferuje nowe możliwości? Czy też raczej podzieli los Gwiezdnych Wojen, które choć opierały się o schemat Władcy Pierścieni, dzięki inwencji twórcy stały się niezależnym, równie przełomowym, samodzielnym, kompletnym dziełem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz